Czekając na…

Kiedy zaczynałam moją przygodę z blogiem byłam pełna entuzjazmu i pozytywnej energii. Wierzyłam głęboko, że to będzie to!!! Takie moje miejsce i mój czas na uzewnętrznienie drzemiących we mnie pasji i miłości. Jedyne, czego się obawiałam, to to, że nadejdzie taki dzień, kiedy się wypalę i nie będę miała nic do powiedzenia (choć to ponoć nie jest możliwe :o)

Taki dzień oczywiście jeszcze nie nadszedł. Nęka mnie zupełnie coś innego.

Mianowicie, kiedy zaczynałam, zupełnie nie pomyślałam, że po prostu nie będę miała na to czasu. A nawet, gdy czas się już znajdzie, jestem tak wypalona, że nie wiem, co się dzieje dookoła mnie. I jak tu wykrzesać z siebie jakąś twórczą myśl? W dodatku taką, z której jest się zadowolonym samemu przed sobą!

Taka ironia. Coś, co miało dawać satysfakcję i radość tworzenia staje się w końcu kolejnym zawodem. Tyle pozytywnych myśli i planów, a tu nagle rozczarowanie.

Czy się poddać  i zaprzestać realizacji skrytych pragnień? Raczej nie!

Skoro jednak znalazła się chwila ciszy pomiędzy codziennością, a na ambitną twórczość nie ma raczej dzisiaj szansy… co pozostaje? Zatopić się w lekturze, odpłynąć i nie pozwolić, aby resztki marzeń odeszły w zapomnienie…

image6

 

2 responses

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *