Tym razem mam dla Was kolejny wpis z mojej ulubionej serii, czyli… drugie życie :o) Już nie raz podkreślałam, że to mój ulubiony temat… wystarczy trochę wysiłku i zaangażowania i nadajesz nowe życie czemuś, to zupełnie już Ci nie służy, gdyż zwyczajnie do niczego się już nie nadaje…
Tym razem jest jednak inaczej, niż zwykle, gdyż muszę się przyznać, że nie zrobiłam tego jak zazwyczaj sama…
Od wielu już lat mam piękny, biały ogrodowy zestaw stolika i dwóch krzesełek wykonanych z metalu. Trzymał się całkiem nieźle, aż do czasu, gdy przestałam go chować na zimę do garażu… marznący deszcz i minusowe temperatury zrobiły swoje. Nie tylko wyszła rdza, ale też zaczął się jakby łuszczyć i zrzucać kolejne warstwy nie tylko farby, ale i podkładu… Słowem… nie nadawał się już do niczego! Jest jednak tak piękny i mam do niego tak wielki sentyment, że nie mogłabym zamienić go na inny… trzeba było więc działać! Zniszczenia były tak duże, że ja, z moim papierem ściernym nie dała bym rady… trzeba było szlifować. Tutaj właśnie włączyli się mężczyźni i zostałam całkowicie odsunięta od tematu…
Tak, czy inaczej, wyglądało to jak zwykle… szlifowanie (i to gruntowne), nakładanie podkładu, aż w końcu malowanie na kolor jasnoszary. Zarówno podkład, jak i farba były w sprayu (tak lubię najbardziej :o) Niestety, żeby efekt był zadowalający, materiału poszło na prawdę sporo… Nie żałuję jednak, gdyż wrażenia z efektu końcowego…. oczywiście bezcenne :o)
Teraz to już tylko siedzieć, kawę pić i mieć satysfakcję ze świetnie wykonanej pracy :o)