Bardzo lubię wpisy z serii „drugie życie…” Niezależnie, czy to mebla, czy ściany, czy czegokolwiek innego… zasada jest ta sama! Przy większym, lub mniejszym wysiłku, coś niepotrzebnego, znudzonego, bądź zniszczonego otrzymuje drugie życie :o) Uwielbiam takie metamorfozy :o)
Czasami trzeba się ostro napracować, jednak satysfakcja… bezcenna :o)
Zdarzyło mi się przerabiać już różne rzeczy… tym razem, chciałabym podzielić się z Wami czymś, z czego jestem absolutnie dumna :o)
Ta metamorfoza chodziła mi po głowie już od wielu lat. Powstrzymywał mnie jedynie strach przed niepowodzeniem! Na prawdę!!! Przy wcześniejszych moich pracach nie miałam takich oporów. Brałam po prostu coś, co już nie było z jakiegoś powodu funkcjonalne i do dzieła… Tym razem sprawa była bardziej skomplikowana…
Marzyłam o metamorfozie własnego kominka… Problem wynikał z tego, że wszystko było z nim w porządku i nie wymagał żadnych napraw, ani przeróbek… ja po prostu nie mogłam już na niego patrzeć!!! Niestety, tak się zdarzyło, że wiele lat temu, gdy budowaliśmy nasz kominek, kamieniarz dostarczył nie ten kamień, który wybrałam, tylko jakiś zupełnie inny! Mogłam oczywiście Pana odesłać z tym kamieniem i znów czekać na inny, jednak brak chęci oczekiwania oraz cena sprawiły, że skusiłam się na to, co miałam i tak już zostało. Zawsze tego żałowałam!
Tak więc miałam całkiem dobrą obudowę kominka, której chciałam się po prostu pozbyć. Oczywiście, chodziło o to, żeby nie brnąć w koszty (zamówienie nowej obudowy, naturalnie nie wchodziło w grę). Chodziła mi więc po głowie mała rewolucja, jednak bałam się, że coś może pójść nie tak, a wtedy to już wydatki gwarantowane…
Jako, że do odważnych świat należy, pomyślałam, że bez sensu byłoby całe życie marzyć o nowym kominku…. po prostu go zrobię… :o)
Kominek miał obudowę z granitu w odcieniach brązowo- miodowych…
Niestety… ja akurat, nie marzyłam o takim. Postanowiłam zainwestować w farbę do płytek, blatów i różnych innych powierzchni. Inwestycja nie wygórowana, jak na spełnianie marzeń… Nie prawda…? :o)
Kiedy jeszcze bardzo miły Pan w sklepie zapewnił mnie, że jeśli się nie uda, to „od biedy” będzie można próbować usuwać tę farbę z granitu… nie zastanawiałam się już ani chwili dłużej…
Na początek, jak zawsze, należy umyć i odtłuścić malowaną powierzchnię (inaczej, farba nie trzymała by się, a pamiętajmy, że mówimy o miejscu nagrzewającym się do bardzo wysokich temperatur)…
Po dokładnym umyciu granitu, zabezpieczyłam ściany folią i taśmą malarską (polecam niebieską taśmę, gdyż na prawdę nie trzeba wymieniać jej po każdej warstwie nałożonej farby) i przystąpiłam do dzieła…
Na początku, farba mazała mi się po kamieniu (mimo, że dobrze go umyłam)…
Po nałożeniu pierwszej warstwy byłam załamana… efekt był koszmarny…
Postanowiłam jednak, że już zbyt daleko to zaszło i z uporem będę brnąć dalej…
Druga i trzecia warstwa przywróciły mi wiarę we własne możliwości… natomiast po czwartej warstwie i kilku dniach pracy, byłam już zachwycona efektem końcowym :o)
A oto i on…
A Wam, która wersja kominka podoba się bardziej? Przed, czy po metamorfozie?
Ciekawa też jestem, czy podoba się Wam taki sposób nadania „drugiego życia” kominkowi?